- Jak to po mnie ? - zapytałam.
- Po Ciebie Julio. - zaśmiał się. - Chcę abyś cierpiała tak jak Twoja przyjaciółka.
- C-co ? Przecież... zawarliśmy układ. - wyjęczałam.
- Ach, to już jest nieważne. - chwycił mnie za rękę. - Kochanie, jesteś dla mnie zagrożeniem, musisz zniknąć.
- To dlaczego nie zrobiłeś tego dwa lata temu, dlaczego wtedy mnie nie zabiłeś ?
- Bo wtedy nie sądziłem, że będziesz na tyle głupia, a może i odważna, że wstąpisz do The Bravers. Oni bez Ciebie są niczym, ale trochę informacji nazbierałem o Was i powiem Ci słonko, że dajesz czadu. - coraz mocniej ściskał moją dłoń. - I dlatego musisz zniknąć, ale to nie będzie takie proste dla Ciebie. Będziesz cierpieć, wić się z bólu, nie dostaniesz kulki w łeb i odejdziesz. Będziesz się męczyć.
W oczach zaczęły mi się zbierać
łzy, nie chce umierać. Wyrwałam rękę z jego uściski i wstałam.
Zaczęłam uciekać w nieznanym mi kierunku. Przez chwilę myślałam,
że nikt za mną nie biegnie, jednak jak moje myślenie jest zgubne.
Gdy już wbiegłam w głąb lasu, co było największym błędem jaki
popełniłam, ktoś chwycił mnie za ramiona i gwałtownie obrócił.
Dostałam pięścią w twarz. Bolało niesamowicie. Upadłam na
ziemie. Dostałam kopniaka w brzuch. Podniosłam głowę, to nie był
Rick. Zaczęłam płakać. Dlaczego to wszystko mi się przytrafiło.
Kolejny cios w brzuch. DLACZEGO ? Nie chce umierać. Nagle przed
oczami stanęła mi Lili. Wyciągnęła do mnie rękę. Miała piękną
białą sukienkę na sobie. Podałam jej rękę, a ona mnie podniosła
z brudnej ziemi. Mocno mnie przytuliła i pociągła w stronę
światła. Bez Wahania szłam za nią. Nagle usłyszałam moje imię.
Ktoś mnie wołał. Odwróciłam się, ale nikogo za mną nie było.
Jednak dalej słyszałam swoje imię. Przystanęłam. Lili się
odwróciła z zapytaniem wymalowanym na twarzy. Puściła moją dłoń
i zaczęłam odchodzić. Wołałam za nią, ale ta nie odwróciła
się do mnie. Nagle poczułam jak ktoś szarpie mnie za ramię.
Odwróciłam się, ale tam znowu nikogo nie było. Chciałam iść za
Lili, ale nie mogłam się ruszyć z miejsca. Co jest do cholery ?!
Upadłam na ziemie i zaczęłam płakać.
- Julio ? Julio ! Cholera.... Dave. - ktoś znowu mnie woła, otworzyłam oczy.
- John ? Co Ty tu robisz ? Gdzie jest Lili ? - wyszeptałam.
- Jaka Lili ? Boże, mniejsza z tym. Muszę zabrać Cię do szpitala, natychmiast.
- Żaden szpital ! - próbowałam krzyknąć, ale ból w brzuchu mi to uniemożliwił, zwinęłam się w jeszcze większy kłębek. - Weź mnie do siebie.
- C-co ? Zawiozę Cię do Twojego domu. - podniósł mnie i wziął na ręce.
- Nie mogę w tym stanie wrócić do siebie. Weź mnie do swojego domu. - błagałam.
- Dobrze.
Nic więcej już nie pamiętam,
odpłynęłam.
*Boys*
Chłopcy jak co dzień siedzieli w
salonie. R E L A K S. Tak to nazywali. W normalnym języku po prostu
przesiadywali godzinami na Xboxie. Dzieciaki, pewnie tak
powiedziałaby o nich Dave, gdyby tylko ich zobaczyła.
Najśmieszniejsze było to skupienie z którym wpatrywali się w
ekran telewizora. Przy tym śmiech i przekleństwa, gdy coś nie
poszło. Od zawsze spędzali tak czas, no może nie od zawsze i nie
cały swój wolny czas. Było jeszcze wiele innych zajęć, na
przykład imprezy, dziewczyny, samochody no i rodzina. Konsola
pozostawała na te dni, w które nie wychodzili z domu, bo byli zbyt
zmęczeni, dzisiaj po prostu nie mieli pomysłu na nic innego, poza
tym był środek tygodnia, gdzie znajdziesz jakąś imprezę?! No
racja, coś by się znalazło, ale przecież The Bravers nie będą
chodzić byle gdzie i bawić się z jakimiś dziwakami.
W salonie brakowało tylko Paula. Był
u siebie. Pokój urządzony jak każdy inny, a jednak miał coś w
sobie. Nie wiadomo co, jak to nazwać. Ściany były szare. Ale nie
tak jak myślicie, szare i już. Były to różne odcienie szarości.
Tak chciał Paul, właśnie tak mu się podobało. Nie wybrał tego
sam, pomogła mu w tym Julia. Przy wybieraniu farby, powiedział, że
taki kolor do niego pasuje, szary- smutny i nijaki, tak to nazwał.
Julia uparła się, że może to być szary, ale jego różne
odcienie, bo tak jak w życiu Paula, raz jest lepiej- jaśniej, a raz
było gorzej, stąd ta ciemniejsze barwy. Bliżej okna stało duże
łóżko, naprawdę duże, z ciemną pościelą i taką samą
narzutą. W przeciwległym kącie, znajdował się stolik z parą
czarnych foteli. Dalej niewysoki regał, większa komoda. Oczywiście
pokój był pełen całkiem nowych sprzętów RTV, o których
niektórym ludziom nawet się nie śniło. Paul nie jest z tych,
którzy przywiązują wagę do rzeczy materialnych, ale też nie
ucieka przed nowoczesnym sprzętem. W żadnym wypadku, nie próbuje
się nim chwalić, po prostu go ma i użytkuje, bo może i koniec.
A więc, jak już wiadomo Paul był u
siebie, nie schodził do chłopaków, ponieważ musiał wykonać
jeden ważny telefon. Właściwie to na dzień dzisiejszy, była to
ta najważniejsza sprawa. Musiał zadzwonić do Dariusa, umówić się
z nim na spotkanie. Tylko pamiętaj, nie zdradź się. Nie mogę
mu pokazać, że ta sprawa jest dla mnie aż tak ważna, że od niego
tyle zależy. Inaczej zacznie świrować i w życiu się z Nami nie
spotka, albo będzie wyjeżdżał z jakimiś popieprzonymi warunkami,
jako Pan i Władca Naszego losu. – powtarzał sobie cały czas,
próbując się jakoś nastawić na to co go czeka za chwile. Nie bał
się Dariusa, nie bał się kontaktu z nim. Bez przesady. Paul co
prawda, nie lubi obrażać ludzi, ale w jednym musiał się zgodzić,
Darius to po prostu idiota. Tępak i głupek w najprostszej postaci,
niby ma łeb do interesu i potrafił się wzbogacić, ale fakty są
takie, że nikt nie bierze go na poważnie, nie ma zbyt znaczącej
pozycji na Rynku. Przydaje się do spraw typu, coś sprowadzić,
informacje na temat kogoś lub czegoś i to by było na tyle. W tej
chwili kontakt z nim był istotny, dlatego Paul musiał się
dokładnie pilnować w tym co powie.
Czas dzwonić, telefon już od kilku
chwil był przygotowany i leżał na stoliku. Paul wcześniej
siedział w fotelu, teraz powoli wstał, wziął do ręki komórkę,
po czym wybrał numer i zaczął się przechadzać po pokoju. Jedne
sygnał. Trzy kroki. Drugi sygnał. Kolejne trzy kroki. Trzeci
sygnał. No nie, tego się nie spodziewał. Wyobrażał sobie, że w
rozmowie coś może pójść nie tak, ale nie myślał o tym, że
Darius w ogóle nie raczy odebrać telefonu. W tym momencie coś
zaszeleściło po drugiej stronie słuchawki. Ktoś odebrał
połączenie. Paul zatrzymał się naprzeciwko okno i zaczął
wpatrywać się w przestrzeń.
- Halo?- odezwał się głos. Tak to był Darius. Nawet głos miał nijaki. Ani miły, ani zły, taki po prostu bez wyrazu.
- Witaj Darius, mówi Paul.
- Jaki Paul? Aaa West.
- Zgadza się. Słuchaj, właśnie się zastanawiałem czy mógłbyś mi pomóc w pewnej sprawie.
- Co dokładnie mógłbym dla ciebie zrobić?
- To nie jest sprawa na telefon. Najlepiej jakbyśmy mogli się spotkać i porozmawiać.
- To umówimy się dzisiaj o 17, tam gdzie zawsze.
- Okej- powiedział Paul i rozłączył się. Przed spotkaniem Darius nie potrzebował więcej informacji. Jeszcze coś by mu strzeliło do głowy i poleciałby z nimi do Ricka. A tego The Bravers nie potrzebowali.
Paul wykonał zadanie i postanowił
zejść na dół do chłopaków. Już na schodach słyszał dźwięki
wyścigów samochodowych na Xboxie. Chłopcy nawet się nie
odwrócili, żeby na niego spojrzeć, tak byli pochłonięci grą.
Paul nawet ich rozumiał, też chętnie usiadłby przed telewizorem,
zostawiając za sobą ten cały syf z Rickiem, ale ktoś w tej
sytuacji musiał zachować trzeźwy rozum.
- Ej, załatwiłem sprawę, możemy dziś spotkać się z Dariusem- powiedział Paul, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi.
- Słyszeliście?! - dalej nie reagowali.
- Halo?!!- nie wkurzył się, bo niby o co. Jednak oczekiwał odrobiny uwagi, więc też stanął w miejscu, między chłopakami, a ekranem telewizora, po czym momentalnie chłopcy skupili na nim wzrok.
- Zwariowałeś?
- Spadaj stąd !
- Zabieraj dupę, sprzed telewizora, nie widzisz, że coś robimy?- zapytał Drake.
- Tak widzę, że marnujecie czas. Mam wam tylko coś do powiedzenia z zaraz stąd wychodzę. Dzwoniłem do Dariusa. Zgodził się spotkać dzisiaj o 17. Jakbyście nie wiedzieli to za dwie godziny. Trzeba jeszcze dojechać na miejsce. Pamiętacie jeszcze? To w tej sprawie, tej ważnej. Chodzi o Ricka i Dave! To tyle, dzięki za uwagę- powiedział Paul i odwrócił się na pięcie, zaczął iść z powrotem w stronę schodów, ale zatrzymał go głos Alex’a
- Ej stary stój. Sorry za to- wskazał na telewizor. – Dla Nas załatwienie sprawy z tym szantażem też jest ważne, ale nie możemy myśleć o tym cały czas, bo byśmy zwariowali.
- Dokładnie, weź już nie obrażaj się. Pojedziemy razem na to spotkanie. – powiedział Martin.
- Dobra, spotykamy się tu na dole, tylko żebym nie musiał znowu Was wyciągać sprzed telewizora.
- Spokojnie, będziemy gotowi. – odparł Drake.
- Taa, zaraz wygram, a wtedy już Drake i Alex, nie będą chcieli więcej grać- powiedział Martin z uśmiechem.
- Stary, chyba Cię do reszty pojebało. To ja wygram, nie Ty. – powiedział szybko Drake.
- Wybaczcie chłopaki, nie chciałem, ale nie dajecie mi wyboru i muszę zniszczyć Wasz świat mówiąc Wam, że to ja wygram, a wy poniesiecie porażkę- zadrwił Alex.
Aż do drzwi pokoju Paula, odprowadzały
go odgłosy kłótni między chłopakami. Czemu jestem taki
niespokojny? Przecież nic się nie stało. Czeka Nas to spotkanie,
ale to nie jest nic, czego wcześniej nie robiliśmy. Mimo to dziwnie
się czuje, tak jakby coś się stało, ale nie wiem co. Myśli
nie dawały mu spokoju. Skierował się w kierunku łazienki. Może
prysznic pomoże mu się uspokoić, wyciszyć nerwy, które pojawiły
się nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego…
*** godzinę później***
Jak się umówili tak zrobili. Po
godzinie 16 zebrali się w salonie. Przygotowani do spotkania z
Dariusem. Na wszelki wypadek wzięli ze sobą broń. „Przezorny
zawsze ubezpieczony”. Może się nie przyda, ale zawsze lepiej
mieć. W obecnej sytuacji nie mogą mieć pewności, że spotkanie
nie będzie ustawione.
Zeszli do garażu, zapakowali się do
jednak samochodu i ruszyli. Do miejsca spotkania nie było ani
blisko, ani daleko. Przynajmniej nie musieli jechać przez Centrum,
wtedy utknęliby w korkach i na pewno nie zdążyli na umówioną
godzinę.
Tak więc na miejsce dotarli mniej
więcej po 30 minutach jazdy. Darius już czekał, co jak na niego
było podejrzanie dziwne, bo on zawsze, ale to naprawdę zawsze
spóźniał się. Chłopcy wysiedli z samochodu i skierowali się w
stronę Dariusa.
- Siema Darius- odezwał się Drake.
- Witajcie chłopaki. W czym mogę Wam pomóc?
- Potrzebujemy informacji na temat niejakiego Ricka Duncana.- powiedział Paul
- Nie znacie go? Przecież każdy coś o nim wie. Właściwie nie znać go to prawie jak samobójstwo.
- Oczywiście, że go znamy – westchnął Alex- Nie chodzi nam teraz o ogólne informacje na jego temat, a wyłącznie o to dlaczego wrócił. Jakiś czas temu wyjechał, długo go nie było, a teraz nagle wrócił. Pytanie tylko dlaczego?
- Nie jesteście pierwszymi osobami, które o to pytają- odparł tajemniczo Darius- W tym niestety nie mogę Wam pomóc. Nie wiem dokładnie dlaczego wrócił. Sam nie zdradził nikomu powodu. Jedni mówią, ze wrócił, bo interesy po wyjeździe nie układały się najlepiej. Inni mówią, że przed kimś ucieka. A jeszcze inni, że wrócił bo ma niedokończone sprawy w mieście, które musi uporządkować.
- Czyli nic konkretnego?- zapytał Martin.
- Nic, same przypuszczenia. Właściwie dlaczego to dla Was takie ważne? Po prostu nie wchodźcie mu w drogę a będziecie bezpieczni.
- Za późno- powiedział Drake.
- Co?- zdziwił się Darius.
- Drake miał na myśli to, że staramy się chronić własny biznes, dlatego jesteśmy ciekawi czemu Duncan zdecydował się wrócić do miasta. Za późno na nie wchodzenie mu w drogę, bo musielibyśmy wycofać się z interesów, a to nie wchodzi w grę. - powiedział Paul, ratując sytuacje.
- To aż takie dla Was istotne? Musi być skoro na spotkanie ze mną przyjechaliście wszyscy- powiedział Darius i popatrzył na nich przenikliwe.
- Jeśli już jesteśmy przy interesach. To co z nową dostawą?- zapytał Alex, jakby kompletnie nie usłyszał wcześniejszego pytania Dariusa.
- Eee… no właśnie. Chodzi o to, że…- zaczął się tłumaczyć.
W tym momencie rozmowę przerwał
dźwięk telefonu Paula. Chłopak wyciągnął go, spojrzał na
ekran- Nieznany numer. Ciekawe. Odszedł kawałek od chłopaków
i odebrał.
- Halo?
- Paul? Tu Mike. Dave miała wypadek.
- Co?
- Widziałem jak leżała na chodniku, cała we krwi. Już miałem do niej podejść, ale pojawił się młody McHarris i wpakował ją do swojego samochodu.
- Dzięki za telefon, Mike.
- Nie ma sprawy, mam nadzieje, że nic jej nie będzie.
- Ja też- powiedział tylko Paul i rozłączył się.
Podszedł z powrotem do chłopaków.
Minę miał nieciekawą, co zresztą od razu zauważyli. Sami
pomyślcie jakbyście wyglądali, po takich rewelacjach?
- Paul, co jest?- zapytał Martin.
- Dave…
- Co Dave?- zareagował Drake.
- Ktoś ją pobił…
*Julia*
Przewróciłam się na drugi bok, na
pewno byłam w łóżku, ale nie moim, pościel miała inny zapach.
Otworzyłam jedno oko, a zaraz drugie. Znałam ten pokój. John.
Szybko podniosłam się do pozycji siedzącej, co od razu
pożałowałam, bo ból jaki poczułam w brzuchu był nie do
opisania. Znowu opadłam na łóżko.
- Leż spokojnie, zaraz przyniosę środki przeciw bólowe. - wiedziałam, że to mówił John. Słyszałam jak schodził na dół, chciałam poczekać aż wróci, ale powieki miałam takie ciężkie, że ponownie je zamknęłam. Zasnęłam. Znowu.
Ktoś lekko potrząsnął moim
ramieniem, z ledwością otworzyłam oczu. Nade mną stał John.
- Co Cię boli Julio ? - zapytał.
- D-dave.
- Ugh, dobrze. Co Cię boli Dave ?
- Głowa i brzuch. Co się stało ?
- Nie pamiętasz ?
- Nie.
- Ktoś Cię pobił, Dave. Co jest grane ?
- Och. Nie ważne. - starałam się na niego nie patrzeć.
- Ja pierdole. Dave ! Ktoś Cię pobił ! To nie jest nie ważne. - krzyknął, pierwszy raz słyszałam jak John przeklął. Zaśmiałam się.
- Co jest takie zabawne, huh ?
- John, Ty przeklinasz.
- Bo już mnie irytujesz. - westchnął głośno. - Jeśli mi nie powiesz co jest grane, zabieram się do szpitala.
- Co ? - znowu za szybko się podniosła.
- Leż. - podał mi tabletki przeciwbólowe i wodę. - Jeśli się od Ciebie nie do wiem co jest na rzeczy, uwierz, ze naprawdę zabiorę Cię do tego szpitala, a wtedy na pewno wtrąci się w to policja.
- Ugh, dobra, przekonałeś mnie. - na jego twarzy pojawił się zwycięski uśmiech. - Ale jeśli to co Ci powiem wyjdzie poza te cztery ściany, to uwierz, będzie z Tobą źle.
- Rozumiem. Mów.
- Kto dokładnie mnie pobił to nie wiem.
- Ale.. - nie dałam mu dokończyć.
- Daj mi skończyć. - westchnęłam. - Jednak wiem, kto to zlecił. Rick Duncan. Coś Ci to mówi ? - zapytałam.
- Nie, raczej nie. - popatrzył na mnie dziwnie. - A powinno ?
- Nie, nie powinno. Dobrze, że nie wiesz kto to jest, jednak muszę Cię uprzedzić, że jak powiem Ci to co mam do powiedzenia, to nie będziesz bezpieczny, ani Ty ani Twoja rodzina. Rozumiesz ? Dalej chcesz się dowiedzieć co się stało ?
- Tak. - ta odpowiedź mnie zaskoczyła.
- Dlaczego ?
- Bo jestem ciekawy.
- Ale nie boisz się, że coś stanie się Twojej rodzinie ? Narażasz siebie i swoich bliskich poprzez swoją ciekawość.
- Jul.. - popatrzyłam na niego wymownie. - Dave. Czy Ty tego nie widzisz ? Lubie Cię, naprawdę Cię lubię.
- Och.. Rozumiem.- zawahałam się. Westchnęłam. - Dobrze, no to słuchaj. Tylko żebyś potem nie żałował, okej ?
- Okej. Mów już. - zaśmiał się.
Mi nie było aż tak do śmiechu jak
John'owi. On tego nie rozumiał, że będzie w wielkim
niebezpieczeństwie, jeśli pozna prawdę. Nikt mu nie pomoże.
- Miałam kiedyś przyjaciółkę, najlepszą. - pociągnęłam nosem, wspomnienia wracają. - Ona już nie żyje. - spojrzałam na John'a i widziałam w jego spojrzeniu litość, a to było najgorsze, już nie będzie na mnie patrzył tak jak kiedyś, nie będzie się już mnie obawiał, a to mnie zabija najbardziej, tracę kontrole.
- Była chora ? - odezwał się chłopak.
- Owszem była chora. Ale nie tak jak myślisz. - popatrzył na mnie zdezorientowany. Zaśmiałam się. - Była chora z miłości. Pokochała nie odpowiedniego faceta. Chyba wiesz o kogo mi chodzi.
- Rick Duncan ? - zapytał.
- Tak, on. - westchnęłam. - I ten kutas odebrał mi ją.
- Odebrał ?
- Jakby to ująć najlepiej. - przerwałam na chwilę. - Skurwysyn zabił moją Lili.***Mamy rozdział ! Cieszycie się ?Bo ja bardzo.Mam nadzieje, że kolejny dodam w niedługim czasie.Postaram się, naprawdę !Dalej czekam na Wasze opinie.Buziaki <3